Potem trochę go remontowaliśmy a potem już nie. Rzecz ma się tak, że jego zewnętrze jest już w zasadzie gotowe a na lifting wnętrza będzie musiał poczekać, bo po pierwsze to dość kosztowne, a po drugie mamy jeszcze inne przedmioty do wyremontowania i też nie mamy na to kasy.
Tak czy siak korzystamy z baraku pasjami i bardzo nam on odpowiada. Przeżył on już w ogrodzie wszystkie dostępne pory roku a my w nim jeszcze tylko zimą nie nocowaliśmy, co jest prawdopodobnie możliwe, gdyż barak posiada sprawne ogrzewanie. Posiada też niezbyt ortodoksyjnie szczelne okna i drzwi ale ten... się zobaczy.
Poza tym przyroda. Znaczy że my tę przyrodę tam kultywujemy, żyjemy w symbiozie itd. Przyroda wokółbaracza zaiste potrafi bujną być.
Potrafi też być wredną. Bo jest tak, że wielotetnią tradycją (dwuletnią dokładnie mówiąc) stało się już to, że na Boże Narodzenie kupujemy sobie chojaka w donicy, a następnie wkopujemy go w ogrodzie.
Tradycją ostatniego roku stało się to, że zimą do chojaka przychodzi przyroda i go obżera.
Ta konkretna przyroda, to sarny i zające. Myślę sobie, że w naszym ogrodzie, sarny i zające zapracowały swoją postawą na umieszczenie ich w jednym szeregu z kretami. Szykuje się walka i oby wyszła bezkrwawo (ech... znaczy bez pasztetów będzie).
W rozmaite prace remontowo-konserwacyjne zaangażowaliśmy Michała i Kubę, którzy nieopatrznie przyjechali do nas na wakacje.
Zdjęcia oddają ich zaangażowanie w odpowienich proporcjach. Do dziś nie wiem, co konkretnie konserwują skoki z dachu.
Jak więc powyżej wykazano, prace nad samą istotą barakowozu być może nieco zwolniły, ale prace nad jego otoczeniem się dzieją jak najbardziej. Zmiany zatem zachodzą nieustannie i da się to nieuzbrojonym okiem zaobserwować. Jako że wykorzystywanie nieuzbrojonego oka na blogu jest zdaje się nie do końca legalne, zobrazujemy zmiany przy pomocy tradycyjnej sklejki zdjęć.
Spostrzegawczy obserwator zauważy, że coś się nam urwało. Otóż pod ciężarem niezliczonej ilości jabłek (bo i komu chciałoby się je liczyć), złamała się gałąź. I to taka konkretna, która stanowiła w zasadzie połowę jabłoni. Stało się to pewnej wrześniowej nocy, kiedyśmy sobie właśnie błogo zasypiali obok. Wrażenia bezcenne. W końcu nie codzień wali się człowiekowi drzewo na głowę.
Jesteśmy pomysłowi, więc przy pomocy Cezarego i jego niezastąpionej piły spalinowej, zamieniliśmy zdruzgotaną wiekiem i obfitością jabłonkę, w kilka mniej lub bardziej przydatnych (ale zawsze gustownych) urządzeń ogrodowych. Bogiem a prawdą ofiarą piły padły też dwa inne drzewka, które jakoś tak mizernie wyglądały.
Teraz mamy profesjonalne siedziska wokół ogniska. Mamy też jak widzę mało profesjonalne rymy częstochowskie.
Mamy też całą masę drewna, która wesoło spłonie w wielu przyszłych ogniskach jak również w kominku.
Uściślę może - drewno to to POD barakiem, nie zaś barak. A kominek jest w domu nie w baraku. Wolałem wyjaśnić, żeby nie było naszej krzywdy.
I jeszcze jedna rzecz. Brak grubszych robót wokół budy, jak również idący z tym brakiem brak wpisów na blogu można wytłumaczyć bardzo prosto innymi względami, niż banalny brak kasy i lenistwo.
Państwo pozwolą, że zilustruję.
No.
I to tyle w sumie :)