niedziela, 25 maja 2008

Dzień Bez Numeru. Koty.

Niby plan był taki, że Maja prowadza się wśród zieleni z kotami a ja dłubię przy baraku ale plany diabli, to znaczy koci wzięli. Po prostu poczuliśmy ciężar tego spojrzenia i tyle.















Nasi kotowie składają się z dwóch kotek, które są całymi sobą miejskie. Ganiają muchy, wyszydzają ptaki za oknem i odgrażają się psom na ulicy. Ot taka to ich myśliwska dusza. Na wsi natomiast...
Po pierwsze zakuliśmy je w szelki i uwiązaliśmy do smyczy, bo te barany, znaczy się koty, mają silne poczucie terytorializmu jedynie w naszym M-ileśtam. Mamy uzasadnione podejrzenie, że puszczone samopas spierdzieliłyby w świat, który prawdopodobnie skurczyłby się do postaci rozpędzonego samochodu i zamienił nam koty w mielonkę. Tak więc smyczki i szelki.
Obsmyczone i oszelkowane koty, które niewiele pamiętały ze swojego pobytu na wsi w zeszłe wakacje, czym prędzej przyjęły postawę obronną, co w ich przypadku oznacza pełzanie w trawie oraz zdziwienie.




















A miejsca do pełzania mają pod dostatkiem. I warunki idealne. Bo choć od jednej strony ogród wygląda na ładnie przycięty i odtrawowany, to z innego punktu widzenia zaczyna dorastać Markowi do pasa. Rzecz to celowa i przemyślana oraz wpisana w obowiązującą w rodzinie estetykę. Tak.




















Podsumowując - miły dzień choć bezproduktywny. Koty pod koniec wizyty były już mniej spięte choć wciąż tak samo ciekawe świata. W aklimatyzacji aktywnie pomagał im Adik, który jest dla nich jak brat oraz Bilbo (którego nie uwieczniliśmy), dla którego one są jak pokarm.















I tak o.

Brak komentarzy: