sobota, 10 maja 2008

Dzień XV. Poziomki.

Nasz baraczek, choć jest pełen uroku jak również jest wdzięcznym obiektem rozmaitych eksperymentów remontowo-renowacyjnych, miał dotychczas jeden dość poważny szkopuł - otóż przedmiot ten nie trzymał poziomu. Pochyły był jak drzewo, na które nawet Salomon nie naleje. Próby poziomowania podjęte jesienią okazały się moją kompromitacją i triumfem miękkiej gleby. Pies ją drapał. Dosłownie. Właściwie dwa psy.
Teraz natomiast, kiedy wszystko pięknie podeschło itd...
Dzień rozpoczęto bez naszego udziału ale za to z udziałem Dzielnego Karola, który samojeden przywlókł skądś takie o coś betonowe oraz traktór.




















Przywlókł i zostawił (traktór też), i poszedł robić opryski znajomym. Nie bardzo wiedząc po kij nam traktór i dlaczego, zabraliśmy się z Tatą Ojcem Cezarym do roboty. Dzielnie się zabraliśmy.















Pytają nas czytelnicy, dlaczego my się tak z tym pieścimy. Odpowiadam - pieścimy się, bo to dziadostwo waży ponad sto kilo i zdecydowanie nie jest przystosowane do szurania tym po trawie. A do wszurania mieliśmy takich trzy (a w momencie pierwszych szurów, myśleliśmy że cztery), więc proszę bez głupich pytań, dobrze?
Choć wszuranie betonowych kloców było czynnością rozrywkową i ciężką, był to dopiero początek zabawy. Będąc pod barakiem należało to coś wsunąć pod osie, podnieść budę, podłożyć bloczki, opuścić budę, sprawdzić stan poziomicą zwaną waserwagą, podnieść ponownie i poprawić to, co spieprzyło się za pierwszym razem, opuścić, łyknąć pifka i zastanowić się co dalej. To tak w skrócie.
Do podnoszenia budy używaliśmy jebutnych podnośników. Na fotach jest ten drugi - bardziej jebutny, bo ten pierwszy udało nam się trochę zabić. No ba - ponad sześć i pół tony żelastwa, desek i osich gniazd, to nie przelewki. A właśnie, osich gniazd. Dziś zlikwidowałem fundamenty pod dwa gniazda os. Patyczkiem i WD-40. Wiem, wiem. Bez sensu. Ale za to z humorem. Osy tam wrócą ale ja też. I będę miał coś więcej niż WD-40. Buahaha...




















Tak więc podtykaliśmy, podnosiliśmy a ja cały czas wsłuchiwałem się w rady i nauki Taty Ojca Cezarego, i korzystałem z nich radośnie. Ale jak tu nie wsłuchiwać się w rady faceta, który tak dostojnie wygląda z podnośnikiem, he? No się nie da.
Narobiliśmy się jak konie aleśmy wypoziomowali. Tak więcej niż mniej.
Konstrukcje postawiliśmy imponujące w każdym razie. I skuteczne, co ważniejsze.















A baraczek? No cóż, wciąż wygląda uroczo...















Dzisiejszą notkę dedykuje się Mai, która miast radośnie szurać betonowymi bloczkami po soczystej trawie, poszła do pracy, rozwiązywać problemy społeczności lokalnej oraz Tacie Ojcu Cezaremu, który w walce z materią doznał kontuzji pleców.
Niech Moc będzie z nimi.

2 komentarze:

Niebożątka pisze...

Domagam się wyjaśnień w kwestii waserwagi. To regionalizm karolowy?

barrack pisze...

Nie, to regionalizm opolski (a pewnie śląski w ogóle :))