By dzień święty święcić udaliśmy się, przebraliśmy się, i zaczęliśmy opalać i skrobać.
Samo opalanie i skrobanie, to czynność monotonna ale znośna. Była by.
Nie jest znośna z powodu tego.
Nie tego z lewej. To przecież Maja. No coś ty. To z prawej mam na myśli. A dokładnie to, co ciągnie się po horyzont na ścianie baraczka. Setki, tysiące, miliony śrubek. Każda zapaćkana farbą jak nieboskie stworzenie i każdą trzeba obskrobać dookólnie. KOSZMARRR!!!
Z powodu rzeczonych robiliśmy sobie od czasu do czasu przerwy, obserwując krążące po niebie orły i szerszenie (szerszenich było trzech i czasami zwiedzały barak).
Kiedy my zajmowaliśmy się przyrodą prace szły swoim tokiem, czyli nic się nie działo. Kontemplowaliśmy to nic i przywoływaliśmy wielokrotnie pomysł sąsiada, który zaproponował, żeby budę pokryć styropianem, dać na to siateczkę, a potem ładnie to wszystko otynkować. Skubany, co nie? Pomysł głupi ale bezgranicznie praktyczny, oraz eliminujący w stu procentach konieczność opalania i skrobania czegokolwiek.
Jak już zeszliśmy na ziemię, to wiadomo co - opalaliśmy i skrobaliśmy dalej. I więcej. I mocniej.
Cały boży dzień i zrobione pół frontowej ściany. Przed nami jeszcze wiele, wiele weekendów pełnych opalania itd. Byleby pogoda dopisywała, to damy radę :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Nie ukrywam, że cała historia jak dotąd mną wstrząsa. Za każdym razem gdy tu zaglądam! Trzymamy kciuki.
Wstrząsany Borek
Prześlij komentarz