Posiadanie baraku, to fajna rzecz. Posiadanie. Oglądanie go, to rzecz zupełnie inna.
Tak wyglądał dziś rano.
Ogólnie. Bo w szczegółach, to bardziej tak. Jednak tak, to było po wielu godzinach katorżniczej pracy. Oczyszczono parę śrubek. Parę dziesiątków śrubek. Może setek.
Wiem, że osobniki wrażliwsze na doznania estetyczne trochę teraz wymiotują ale trudno. Przez kilka godzin doprowadziliśmy barakowóz do takiego stanu.
Dla fanatyków detali - detale (o zmierzchu).
Historycznie rzecz ująwszy w zgrabne ramy początku i końca, można by na dziś relację zakończyć. Jednak my nie będziemy tu zgrabnie ujmować. Raczej zajmiemy się rozwlekłym wnikaniem w szczegóły.
Ot choćby to.
Popatrzcie państwo jak to kompresja umi z takiej opony ujść. Niesamowita sprawa.
No dobra, dobra. Było też robione. Prócz tradycyjnego opalania i skrobania było robione.
Do gry weszły nowe interesujące narzędzia. Szlifierka kątowa dajmy na to.
Bardzo interesujący przedmiot w rzeczy samej. Ale przecież nie dla uroku osobistego szlifierki się nią zainteresowaliśmy, prawda? Szlifierka miała zadane przygotować grunt.
Marek miał zadanie ów grunt nasączyć. Zabrał się chłopak do roboty z wrodzonym zapałem i nabytym znawstwem.
Energicznymi ruchami nadgarstka dłoni dzierżącej pędzel, pędzlował żwawo a oszczędnie.
Państwo Barakowozowiczowie profesjonalnym spojrzeniem ocenili efekt próbnego malowania (gdyż "próbne" mu było na imię) budy. Jak dobrze wyschnie, to jutro znów ocenią i podejmą decyzję, co do dalszych poczynań.
Na koniec przysłowie z ilustracją.
Gdzie barakowozy skrobią, tam wióry lecą.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz